Czas szybko leci jak się pracuje... Jak się siedzi w domu -od miesiąca na zwolnieniu lekarskim z kontuzją barku, czas wlecze się nie miłosiernie i nie ma gdzie rąk wsadzić... Tym bardziej tej chorej. Wspinanie odpada, trening pod kontem wspinania też. Szlag człowieka trafia z niemocy! Nie ma o czym pisać, bo niby o czym skoro siedzi się w domu i czeka... Tylko na co czeka? Cierpliwość też ma swoje granice. Nie tylko do siebie, do ludzi też. Tym bardziej, że można się na nich poślizgnąć jak na gównie i rozczarować. "Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni" jak to zwykliśmy mawiać... to już inna bajka, która nie kwalifikuje się do górskiego bloga.
Od wypadku mija równy miesiąc. Miesiąc bólu, zażenowania, rozczarowania, niemocy i ogólnego syfu związanego z wypadkiem i psychą.
Pocieszające jest dla mnie tylko to, że jeszcze może tylko kilka tygodni i będę mógł wrócić do tego, do czego nadaje się najbardziej... do wspinania :). Może nawet skrobnę w pamiętniku coś bardziej sensownego od np tych "gorzkich żali" :)
Żeby nie było aż tak dramatycznie, dorzucę do posta parę fotek. Przede wszystkim z moich wycieczek rowerowych. Bo rower to jak na razie jedyna rzecz, która mi została, żeby zabić czas i nie myśleć za dużo.
Chociaż przyczynił się do mojego tymczasowego "kalectwa" :(...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz