Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 17 marca 2011

Wschodnia Ściana Łomnicy - Droga Motyki M5+



Po dwóch miesiącach siedzenia na dupie, z przyczyn nie zależnych tylko ode mnie- nadszedł czas na zrobiebie czegoś zimą. Tym bardziej, że w grudniu warunki nie pozwoliły na dokończenie Drogi Stanisławskiego na Świnicy. Od dawna chodziła mi po głowie przepiękna mixstowa linia na Wschodniej Ścianie Łomnicy – Droga Motyki M5+. Trudności jak dla mnie kosmiczne, jak na zimę. Jednak pragnienie zrobienia czegoś takiego było większe. Dogaduję się więc ze znajomym, który zgadza się na to ambitne przedsięwzięcie. Ambitne przede wszystkim ze względu na długość tej drogi. Linia ta mierzona liną 60-cio metrową ma 800m ! Kluczowe trudności znajdują się dopiero na 9, przedostatnim wyciągu! Omawiamy telefonicznie i przez sieć każdy szczegół... Sprzęt, prowadzenie wyciągów, ew. wycofy ze ściany, czy warianty tej drogi itp. Tydzień przed wyjazdem Przemek leci do Rjukan w Norwegii i robi około 20 lodospadów kilku wyciągowych, w 5 dni. Ja w tym czasie staram się intensywnie trenować, co nie jest łatwe do pogodzenia ze zmęczeniem po pracy. Nadchodzi dzień wyjazdu...


W sobote 26 lutego, rano- wyjeżdzamy z Żywca z zamiarem spokojnego dotarcia do miasteczka na Słowacji Tatrzańska Łomnica. Po dotarciu na parking w T.Ł. Pakujemy się, dzielimy złomem i ciśniemy w górę. Słońce po drodze pali nam pyski i wyciska z nas wszystkie płyny na podejściu. Takiej lampy nie spodziewaliśmy się! W Skalnatym Plesie zostawiamy toboły w śniegu i idziemy pod ścianę sprawdzić warunki i co nas czeka następnego dnia. Ku naszemu zdumieniu, dostrzegamy w okolicy 2/3 wyciągu wspinający się już zespół. Jest około 14-ej, więc panowie wbili się w ścianę przynajmniej 6 h za późno! Ale niech im będzie... Odpoczywamy z widokiem na nasz cel i tabuny narciarzy w Skalnatym Plesie. Natomiast na noc zostajemy w Skalnatej Chacie( za zbrodnialczą ceną 15 euro za głowę !! ). Gdy budzik o 3:30 w niedzielę rano daje do zrozumienia, że nadeszła nasza kolej, nie chcę się wychodzić z ciepłego śpiwora. Kłębią się myśli „jeszcze chwila”, albo „co ja tu kur.. robię?!”. Ale nie czas na narzekanie. Dochodząc pod ścianę, dostrzegam wczorajszy zespół, który zjeżdza teraz w dół przy świetle czołówek. „Ciekawe, co się stało i jak spędzili noc w ścianie?” pyta Przemek. Podchodzimy stromo w gorę, na wydeptaną małą platforme w śniegu, jakieś 30 m poniżej pierwszego stanowiska w ścianie. W międzyczasie docierają do nas chłopaki ze ściany. Okazuje się, że to NASI :). Chłopaki z Krakowa. Wyglądają jak cienie po całej nocy spędzonej kilkaset metrów nad ziemią! Dzielą się z nami cennymi wskazówkami i przyznają, że kilkakrotnie zabłądzili w ścianie. Urabiając 6 wyciągów , resztę nocy poświęcili na zjazdy w dół. Wiążemy się liną, obwieszamy sprzętem i podchodzimy pod pierwszy wyciąg . Przemek prowadzi. Początek trudny, mało zalodzony, w większości skała z kiepską asekuracją. Na odcinku prawie 60m zakłada tylko 3 przeloty! Montuje stanowisko i asekuruje mnie z góry. Sprawnie pokonuję drogę do Przemka. W końcu na drugiego to żadna filozofia. Biorę od Przemka sprzęt i prowadzę drugi wyciąg. Początek jest rewelacyjny, idealny lód, lecz zbyt cienki, żeby osadzić 17 cm śrubę lodową. Stres jest spory, ale sprawnie wspinam się dalej.Dochodzę do idealnie pionowej ściany mixstowej. Wchodzę na nią
i po kilku metrach dociera do mnie, że przecież nie założyłem ani jednego przelotu, a stanowisko z Przemkiem, jest dobre 20 m pode mną!! Przechodzi mnie zimny dreszcz. Osadzam lewy czekan głęboko w lodzie, prawy klinuję w szczelinie w skale, dla nóg też znajduję dobre oparcie. Rozglądam się i po chwili wbijam w szczelinę haka... Ufff, poczułem ogromną ulgę... Dalsze trudności pokonuję z „sercem w skarpetce”, lecz z uśmiechem, bo jest cudownie... Dla takich chwil żyję! Przemek daje znak, że lina się kończy. Zbyt późno informuje mnie o tym bo mam jeszcze do dyspozycji tylko jakieś 5 m liny. Podchodzę więc jeszcze trochę wyżej, wkręcam 3 śruby lodowe, zakładam stanowisko i ściągam Przemka do siebie. 3 wyciąg nie przedstawiał większych trudności, poza jednym kilkumetrowym murem, w połowie oblanym cienkim i kruchym lodem. Na 4 wyciągu znów moja kolej. Wchodzę w zalodzoną wąską rynnę, wspinam się około 20 m w górę. Znów nie zakładam po drodze ani jednego przelotu. Tym razem nie ze względu na sklerozę, lecz przez brak możliwości osadzenia czego kolwiek! Teren jest na tyle łatwy, że nie mam obaw, że odpadnę. Pokonuje mały uskok trawersem w prawo i wchodzę na cholernie strome pole śnieżne. Sypki śnieg po kolana, coś za strome to pole, a ja znów nic pod sobą nie zostawiłem, FUCK!! Klnę pod nosem. Lecz po kilku metrach męczarni w „cukrze pudrze”, osadzam frienda w wystającym zębie skalnym, podchodzę dalej i montuję stanowisko w skale.
5 wyciąg należy do Kolegi. Dość długo pokonuje kilkunastometrowy mur ociekający wodą... Zrobiło się ciepło, to nie wróży dobrze. Ale przynajmniej z asekuracją było dobrze. Idąc na drugiego, myślę sobie „dobrze, że ten wyciąg nie przypadł mi, nie dałbym chyba rady”. Same krawądki i wąskie szczeliny, w których strach było klinować czekany i raki... ale na drugiego nie ma źle! Dochodząc pod 6 wyciąg jestem już cholernie zmęczony...
Urabiamy jeszcze 3 wyciągi, łatwego i trudnego na przemian terenu, by wreszcie stanąć przed „gwoździem programu”! 9 -przedostatni wyciąg, przedstawiający najwyższe trudności na tej drodze(M5+). Jesteśmy w ścianie już około 10 h i zmęczenie daje o sobie znać coraz bardziej. Kolej na Przemka. Wchodzi w wąski, lekko położony komin. Widać, że to już nie przelewki, ale powoli pnie się w górę i po jakimś czasie znika mi z oczu, gdzieś za załamaniem skały. Bombarduje mnie z góry odłamanymi kawałkami lodu i w myślach dziękuję wynalazcy kasku. Po godzinie wiszenia na stanowisku zaczynam się wychładzać i martwić o Przemka. Nie jest w zasięgu mojego wzroku i na dodatek zapada zmrok. W końcu wyczówam napięcie na linie i szybko ją wybieram z przyżądu. Myślę sobie „ale zapier..., chyba się wkur...”. Jednak nie do góry jak mi się wydawało, lecz w dół! Wbija gdzieś hak, z którego zjeżdza do mnie... „Nie ma szans” mówi. Małe krawądki oblane 5 cm warstwą kruchego lodu, przez to brak jakiej kolwiek asekuracji. W tych warunkach wyciąg jest nie możliwy do przejścia, potwierdza... Niech to szlag! Przecież po tym wyciągu zostało około 200 m łatwego terenu do szczytu, który można by było zrobić na „lotnej”, ale decyzja może być tylko jedna. ROBIMY ZJAZDY W DÓŁ. Góra jednak nie chce nas tak łatwo wypuścić i podczas zjazdów 2 razy klinuje nam się lina... Wskutek czego, najpierw Przemek prawie na żywca robi około 20 m czwórkowego terenu, by odhaczyć linę. A ja, za drugim razem robię pół wyciągu WI 3, na prusiku. Skrajnie zmęczeni, fizycznie
i psychicznie, skaczemy sobie do gardeł przez całą drogę w dół. Oskarżając się nawzajem o najdrobniejsze pierdoły. Psycha nam siada! Do podstawy ściany docieramy około północy, w świetle czołówek po 16 godzinach spędzonych w niej. Czeka nas jeszcze jakieś 3 h zejścia do auta i drugie tyle jazdy autem. Po długich godzinach powrotu do domu, cieszymy się, że żyjemy, uznając całą wyprawę za udaną, pomimo tych przeciwności. Kawał dobrej, zespołowej roboty!
Podsumowując :
Droga piękna, lecz należy się do niej solidnie przygotować. Standardowy czas przejścia zimą wynosi ponad 10 h! Ja i mój kompan nie do końca byliśmy gotowi na taki wysiłek.
Po wymianie kilku meili z niekwestionowanym mistrzem dróg zimowych, A.Paszczakiem z KW Warszawa- autorem fototopo, z którego korzystaliśmy, okazało się, że kluczowy wyciąg musi być suchy, nie zalodzony, aby był możliwy do przejścia!!! Nasza decyzja o odwrocie była jak najbardziej słuszna, bezpieczna.
Drogę Motyki oczywiście powtórzmy/dokończymy, może w następną zimę- o ile będą sprzyjające do tego warunki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz