Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 27 września 2011

101 lat Klasyki

23 lipca, 2010 roku, minęła setna rocznica zdobycia Południowej Ściany Zamarłej Turni. W 1910 r pierwszego przejścia dokonali Henryk Bednarski, Leon Loria, Stanisław Zdyb i Józef Lesiecki.  To im zawdzięczamy pierwszą drogę na tej ścianie- Drogę Klasyczną (V). 





Właśnie w setną rocznicę, Droga Klasyczna była szturmowana przez dwóch miłych Panów, którzy w roku 1960 świętowali w ścianie Zamarłej Turni, 50-cio lecie pierwszego przejścia. A byli to Adam Zyzak i Andrzej Popowicz, którzy (mając dobrze po 70-tce) w roku ubiegłym świętowali już piękną, setną rocznicę! 
Przejście tej drogi, to dla każdego Taternika punkt obowiązkowy, przecież to klasyka, kawał historii !
Z takim właśnie zamiarem wybieram się w piękną, wrześniową niedzielę, ze Zbychem pod Naszą Historyczną Ścianę, celem "złojenia" Drogi Klasycznej :)
6 wyciągów skracamy do 5, łącząc dwa kluczowe w jeden (pomyłkowo :) ). Drugi raz w przeciągu 2 tygodni na Zamarłej i drugi raz niemiłosiernie podsmażyło Nas w ścianie (wcale nie narzekam)  :). Co do samej drogi... Zastaliśmy tam coś, czego nikt z Nas się nie spodziewał. Mianowicie, KRUSZYZNA i to w dwóch kluczowych wyciągach za V... Drogę oceniam na ładną, gdyby nie ta kruszyzna właśnie, dałbym punkt wyżej :), jednak to tylko moje skromne zdanie, moje odczucie... Bardziej podobał mi się 3 wyciąg trawersujący, czwórkowym terenem, w lewo, do stanowiska, przed głównymi trudnościami, oraz ostatni 6-sty, prowadzący bardzo fajnym zacięciem.
Nic dodać, nic ująć... KLASYKA !

czwartek, 22 września 2011

Motyką po Tatrzańskim Klasyku

ZAMARŁA TURNIA. A mowa tu o jej południowej ścianie, do 1910 r uważana była za nie możliwą do zdobycia... Po stu latach jednak "sporo" się zmieniło :) Na chwilę obecną, na południowej ścianie Zamarłej Turni, jest mnóstwo dróg o zróżnicowanym stopniu trudności.
Po traumatycznych przygodach w Alpach (Hollental), obiecałem sobie przynajmniej miesiąc odpoczynku od wspinania. Miałem dość i na samą myśl o górach i skałach robiło mi się niedobrze. Wytrzymałem aż TYDZIEŃ :). Za namową Zbycha (nawet nie musiał mnie specjalnie przekonywać :)  ), wybraliśmy się w Tatry, celem zgwałcenia Naszej  popularnej ściany. Co do wyboru drogi, zwlekaliśmy do samego dotarcia pod Zamarłą Turnie. Szczerze mówiąc, od dawna chciałem zrobić Drogę Klasyczną (o wycenie V). Obiecywałem sobie, że moją pierwszą drogą na tej ścianie, będzie właśnie ona. Jednak, po analizie topografii innych dróg, wybraliśmy Drogę Motyki o wycenie V-, 4 wyciągi, 120m.
Pogoda tego dnia po prostu nas rozpieszczała, co raczej nie należy do standardu w Tatrach. Standardem jest tzw "dupówa" :) . Na niebie czysto, bez najmniejszej chmurki. Temperatura na dole idealna do rozpoczęcia aktu gwałtu na granicie! Jeśli chodzi o temperaturę tego dnia, dodam jeszcze że, gdy słońce oprze się na południowej ścianie, a przysłowiowy Kowalski (ten wspinający się), ma na sobie "naubierane", może się nieźle podpiec :) . Urabiamy więc ze Zbychem 4 wyciągi Motykowych wspaniałości, niczym podsmażane skwarki :). Dwa kluczowe (za V-) wyciągi na tej drodze, przypadają mi w udziale. Piękne, piątkowe wspinanie! Na szczególną pochwałę zasługuje pierwszy wyciąg, prowadzący przepięknym zacięciem.
Po zameldowaniu się na szczycie, robimy krótki popas i podejmujemy decyzję o zejściu i powrocie. Planowo mieliśmy zrobić przynajmniej 2 drogi tego dnia, ale ze względu na moją upadłą kondycję, po Alpejskich zmaganiach, wracamy do domu...                                                                                                                          

wtorek, 20 września 2011

Piekielna Dolina- Stadlwand, Richterweg V-

Hollental (Piekielna Dolina)... Magiczne miejsce niedaleko Wiednia, w Austrii. Popularny rejon wśród wspinaczy, oferujący wspinanie o charakterze skałkowo-górskim. Bardziej górskim, bo ściany dochodzą tam do 500 m wysokości, drogi są bardzo długie, nawet kilkanaście wyciągów. Błędem jest twierdzenie, że to rejon łatwy topograficznie i że wspinanie przypomina nasze Polskie skałki. Wybierając się tam należy się solidnie przygotować, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim logistycznie... Trzeba wziąć pod uwagę bardzo zmienną w tym rejonie pogodę. Wybierając się na którąś z dłuższych dróg, bez odpowiedniego wyposażenia typu cieplejsze, nieprzemakalne ciuchy, odpowiednia ilość wody i energetyczne żarcie w plecaku- może okazać się mrocznym w skutkach posunięciem.
Z takim właśnie podejściem docieramy późno w nocy do miejscowości Kaiserbrun, na darmowy camping. Po całym dniu "wyrypy" na Grossglocknerze, wspinaczce granią Studlgrat, stresującym i długim zejściu oraz po 4 godzinach jazdy autem. Jesteśmy "wypompowani", więc po rozbiciu namiotów wypijamy po kilka obrzydliwych piw (nie wiedzieć czemu, nie mają w Austrii smacznego Żubra, choćby Vip z Biedronki smakowałby lepiej :) ) majacząc, kładziemy się spać.
Ranek wita Nas palącym słońcem i niebieskim niebem, bez ani jednej chmurki. Nastroje mamy raczej suche, każdy z nas jest potwornie zmęczony i potrzebuje przynajmniej jednego dnia na regenerację sił. Otępieni zmęczeniem podejmujemy decyzję (jak się później okazało, o mały włos tragiczną w skutkach) ,o wspinaczce wybraną wcześniej drogą.

Docierając pod ścianę Stadlwand w dwóch zespołach w składzie: ja-Tomek oraz Krzysiek-Paweł, okazuje się, że jeden z Nas nie zabrał schematu wybranej drogi. Po dość burzliwych rozmowach i decydowaniu "co robić", wybieramy drogę, której schemat akurat mamy ze sobą. Pada na kilkunastowyciągową, prawie 400 metrową drogę Richterweg V-. Pogodowa sielanka trwa dalej, słońce pali Nam pyski i wyciska z Nas przysłowiowe siódme poty. Szturmując początek pierwszego wyciągu drogi, w oddali widać nadciągające czarne chmury. Zapewne podjęlibyśmy decyzję o wycofie i powrocie gdyby nie to że te chmury spokojnie wisiały sobie praktycznie w bezruchu nad masywem daleko od Nas. Kontynuujemy więc nasze wspinaczkowe zmagania, otępieni zmęczeniem i urodą drogi, nie wiedząc w co tak naprawdę się pakujemy...

Na bodajże 12 wyciągu, przy stanowisku ze spitów, w szczelinie skalnej znajdujemy puszkę z zeszytem wpisów. Niestety, nikt z Nas nie wpada na to, że to koniec drogi i że trzeba brać nogi za pas i rozpocząć zjazdy w dół. Wspinamy się więc dalej nie świadomi tego, że zaczęliśmy kolejną drogę "Stadlwandgrat", która łączy się z naszą "Richterweg". Nie byłoby to nic strasznego, gdyby nie nadciągające w Naszą stronę czarne chmurzyska burzowe... 
Koszmar każdego Taternika, Alpinisty zaczął się spełniać. Jesteśmy ponad 400 m nad ziemią i nagle zaczyna potwornie wiać, następnie padać śnieg , by następnie przerodzić się w ulewny, lodowaty deszcz z szalejącymi dookoła piorunami. Nikt z Nas nie był na to przygotowany, wybraliśmy się pod ścianę bez zapasu jedzenia, odpowiedniej ilości wody i co najważniejsze i najgorsze: na lekko, w cienkich, przewiewnych spodniach i koszulkach, bez choćby najcieńszej kurtki w plecaku...
Krzysiek z Pawłem przyśpieszyli i zniknęli gdzieś za załamaniem drogi. My z Tomaszem też kontynuujemy wspinaczkę, żeby nie wpaść w hipotermię. Skała jest mokra, chwyty stają się niepewne i ślizgają Nam się nogi. Jesteśmy w szoku i mocno zdezorientowani, nie mamy pojęcia co robić dalej. Po jeszcze kilku metrach wspinania, Tomasz zauważa w miarę dogodne zejście z drogi, na ledwo widoczną ścieżkę w dół. Postanawiamy dostać się tam mimo że nie wiemy, w jakiej sytuacji są Krzysiek z Pawłem. W ulewnym deszczu na skraju wyczerpania schodzimy w niebezpiecznym terenie, po cholernie stromych żlebach, które przecinają pionowe ściany. Mamy dość i chce nam się ryczeć, jeszcze nikt z nas, nigdy nie był w tak złym położeniu! Po kilku godzinnym kluczeniu od żlebu, do żlebu i znajdowaniu w miarę bezpiecznego zejścia, robimy 2 kilkudziesięciometrowe zjazdy na linie, do podstawy ściany. Jesteśmy szczęśliwi, że żyjemy i że stoimy wreszcie na pewnym gruncie, choć pełni obaw i zmartwień o Naszych kompanów. Jak się później okazało, chłopaki pokonali jeszcze kilka wyciągów na grani i podjęli decyzję o wycofie w niedogodnym terenie, w skutek czego zostawili w ścianie mnóstwo sprzętu, min zaklinowaną na drzewie linę...
Po tak koszmarnym dniu, późnym wieczorem na parkingu, wymieniamy się spostrzeżeniami, wrażeniami i wyciągamy wnioski z Naszej niewiedzy na temat tego rejonu. Nie mamy nawet ochoty zostać tam na noc i jednogłośnie decydujemy o powrocie do Polski tego samego dnia!
Ps.  
Nigdy więcej Austriackich "skałek" bez wcześniejszego przygotowania i zapoznania!
Nigdy więcej wspinania bez choćby cienkiej kurtki w plecaku i zapasu wody!
Nigdy więcej lajtowego podejścia do gór!
Nigdy więcej wspinania bez dokładnego schematu drogi przy dupie. Bo oczywiście schemat, z którego korzystaliśmy wyglądał inaczej niż faktyczny przebieg drogi!

http://www.facebook.com/pages/Z-PAMI%C4%98TNIKA-TATERNIKA/207309455989655?sk=wall